Polskie Filmy w Seattle

33. Seattle Polish Film Festival – kawałek Polski w deszczowym Seattle

Październikowy weekend. Deszcz nie przestaje padać, a nas, Seattleites, znów dopada ten dobrze znany dylemat: zostać etatowym couch potato z kubkiem herbaty w dłoni czy jednak założyć przeciwdeszczową kurtkę i wyjść z domu? Tym razem wybór okazał się prostszy niż zwykle. Skoro pogoda aż prosi, żeby się gdzieś schować, to najlepiej… do kina.

My zrobiliśmy to po polsku, bo właśnie na końcówkę października przypadał 33. Seattle Polish Film Festival. To był weekend pełen emocji, wzruszeń i tego specyficznego, nie do pomylenia z niczym innym polskiego humoru, który potrafi rozśmieszyć, poruszyć i przenieść myślami z deszczowego Seattle prosto do Polski.

Na dużym ekranie zobaczyliśmy w ten weekend m.in.

  • Życie dla początkujących,

  • Vinci 2,

  • Skrzyżowanie,

  • Utratę równowagi,

  • Teściów 3,

  • Zamach na papieża

  • oraz Światłoczułą!

Festiwal pokazał szeroki przekrój polskiego kina, od uznanych aktorów, takich jak Bogusław Linda, Robert Więckiewicz, Borys Szyc, Jan Englert czy Maja Ostaszewska, po świeże, wschodzące talenty, jak Magdalena Maścianica i Matylda Giegżno, które podczas Q&A zachwyciły energią i autentycznością.

Deszcz za oknem, a w głowie emocje – śmiech, łzy, wzruszenie, niepokój… i jeszcze więcej śmiechu, zwłaszcza podczas Teściów 3. Po seansie odbyło się wspaniałe Q&A z udziałem Adama Woronowicza, jednego z głównych aktorów. Muszę przyznać, że po odświeżeniu sobie pierwszej i drugiej części Teściów miałam ciarki, gdy zobaczyłam pana Adama przechadzającego się wśród nas w kuluarach kina. Taki trochę surrealny moment, oglądasz kogoś na ekranie, a chwilę później stoi obok ciebie w kolejce.

Podczas Q&A opowiadał o tym, jak to jest być aktorem w Polsce, że to przede wszystkim praca, która potrafi być wymagająca, ale też daje mnóstwo satysfakcji. Mówił, że cieszy się, że może ją wykonywać. Wspomniał też o swojej roli księdza Popiełuszki i o tym, jak ważna jest współpraca między aktorami, bo bez tego trudno stworzyć coś prawdziwego.

Po filmach Życie dla początkujących i Światłoczuła było Q&A z aktorkami i to był naprawdę fajny punkt programu. Na scenie pojawiły się Magdalena Maścianica i Matylda Giegżno, obie totalnie zaangażowane w to, co robią, i widać było, jak bardzo kochają swoją pracę. Opowiadały o tym, co je inspiruje, jak podchodzą do ról, ale też o swoich pierwszych wrażeniach z tych kilku chwil spędzonych w Seattle i okolicach.

Magdalena była zachwycona klimatem trochę jak z Miasteczka Twin Peaks, zdecydowanie mniej już tym, że trafił im się deszczowy weekend… ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Wspominała też o pracy w teatrze w Opolu i o tym, jak scena teatralna różni się od planu filmowego.

Matylda z kolei opowiadała o przygotowaniach do zagrania osoby niewidomej, o tym, jak dzięki współpracy z Polskim Związkiem Osób Niewidomych i Niedowidzących mogła choć trochę zbliżyć się do ich świata. Mówiła o historiach, których wysłuchała, o tym, jak te osoby się poruszają, jak funkcjonują na co dzień. Wszystko to starała się potem przenieść do swojej roli.

Obie były bardzo szczere i „ludzkie” w tym, co mówiły, więc zupełnie nie czuło się tego dystansu, który czasem bywa między aktorami a publicznością.

Okej, pączków nie było, ale za to był popcorn i to całkiem przyzwoity! A oprócz tego zasiedliśmy w klimatycznym SIFF Cinema Uptown, gdzie w przytulnej atmosferze można było na chwilę zapomnieć o szarej, mokrej aurze za oknem i po prostu… zanurzyć się w polskich historiach. Po każdym seansie widzowie mogli też głosować na Viewers’ Choice Award, wybierając film, który najbardziej skradł ich serca.

Nowością w tym roku były darmowe passy na cały weekend, świetny pomysł, który zachęcał, żeby zajrzeć choć na jeden seans z ciekawości. W praktyce jednak nie wszyscy odebrali swoje karnety, więc niektórym trudno było się załapać. Mam nadzieję, że w przyszłych edycjach organizatorzy lekko dopracują ten system, bo sama idea była naprawdę dobra i otwierała festiwal na szerszą publiczność.

W moim prywatnym festiwalowym rankingu na szczególne wyróżnienie zasługuje film Światłoczuła, głównie dzięki roli Matyldy Giegżno. Jej postać, Agata będąca osobą niewidomą, dostrzegająca w innych więcej niż niejeden „widzący” przyciągała na ekranie. Z ciepłem, dużą dawką humoru i dystansu do siebie, ale też delikatnością pokazuje historię młodej miłości, relacji i szukania szczęścia. Taka rola, która pobudza do refleksji, sprawia, że czujemy wdzięczność i porusza te wrażliwe struny w sercu.

Drugie wyróżnienie przyznaję chyba mojemu pierwszemu polskiemu filmowi o… wampirach Życie dla początkujących. Z genialną Magdaleną Maścianicą, która udźwignęła pierwszoplanową rolę z ogromną wrażliwością i siłą. Była magnetyczna i, pomimo wielu zbliżeń kamery, wspaniale panowała nad postacią. To też taki typ bohaterki, którą się czuje, a nie tylko ogląda.

Na zupełnie innym biegunie stylistycznym znalazł się Zamach na papieża z Bogusławem Lindą. Dużym punktem dla mnie w tym filmie była scenografia, która przenosi widza w realia tamtych czasów, tak autentycznie, że przez chwilę ma się wrażenie, jakby oglądało się nie film, a historię dziejącą się tu i teraz. Zdjęcia papieża wiszące na ścianie domu, czerwone korale sprzedawane na odpuście czy stare tramwaje na ulicach stworzyły niesamowity obraz i klimat.

Co warto wiedzieć o Festiwalu?

  • Co to za wydarzenie?
    Seattle Polish Film Festival to coroczny przegląd kina polskiego, organizowany od początku lat 90. przez Seattle-Gdynia Sister City Association. Odbywa się co roku jesienią.

  • Dla kogo?
    To świetna okazja, żeby zobaczyć, co aktualnie „grają” w polskich kinach. Wszystkie filmy mają napisy po angielsku, a Q&A odbywają się po angielsku, więc spokojnie można zabrać też znajomych, którzy nie mówią po polsku, jednak obraz mówi czasem wiecej niż tysiąc słów.

  • Jak ogarnąć bilety?
    Najlepiej śledzić festiwal na Instagramie i zaglądać na ich stronę-tam najszybciej pojawiają się informacje o programie, biletach i wszystkim co dotyczy festiwalu. Warto też przyjść trochę wcześniej, bo sala w SIFF Cinema Uptown jest kameralna, choć w tym roku bez problemu znaleźliśmy bardzo dobre miejsca.

  • Dlaczego warto?
    Takie wydarzenia dają nam, emigrantom, prawdziwe home away from home, można na chwilę zanurzyć się w języku i kulturze, poznać innych Polaków (w tym roku spotkałam panią, która mieszka tu już od 30 lat!) i poczuć, że ten nasz kawałek Polski wcale nie jest aż tak daleko.. Plus nic tak nie śmieszy jak usłyszenie swoich rodzimych przekleństw wypowiedzianych na dużym ekranie, wiecie które mam na myśli..? ;P

W tym roku naprawdę zrobiłam sobie polski filmowy weekend, obejrzałam prawie cały program festiwalu i strasznie mnie cieszy, że w Seattle w ogóle dzieją się takie rzeczy. To niesamowite, jak polskie historie, humor i emocje potrafią odnaleźć się wśród zupełnie innej kultury. Patrząc na widownię, miałam dużą frajdę z obserwowania, jak polski żart, rodzinne dramy i teksty o teściach rezonują także z tymi, którzy wcale nie są zanurzeni w naszym kontekście kulturowym. Okazuje się, że niektóre emocje są po prostu uniwersalne, problemy rodzinne, małżeńskie, teściowie, cała ta dynamika relacji potrafi bawić do łez niezależnie od szerokości geograficznej.

Widać też było, jak bardzo zależało organizatorom i wolontariuszom, żeby ten festiwal po prostu dobrze wyszedł. To była mieszanka polskiej dumy, bycia gospodarzem i zwykłej gościnności , od dbania o gości i aktorów, po ogarnianie miliona drobiazgów, których na co dzień nawet się nie zauważa.

Jeśli tak ma wyglądać jesień w Seattle z domieszką polskiego kina, to brzmi jak bardzo dobry plan. Już teraz jestem ciekawa, co będziemy mogli zobaczyć za rok!

Next
Next

Warner Bro. Harry Potter Tour w Londynie!